Babie lato i odgrzewany… langosz?, czyli co ma Lidl do Węgier w lipcu

dnia

Lato przynajmniej w kalendarzu osiąga swoje apogeum, więc wiodące dyskonty skrzętnie dostosowują ofertę do warunków „pod chmurką”. Na początku lipca Lidl zaproponował kilka nowych etykiet, spośród których przesłano nam do degustacji dwie propozycje z Węgier: Furmint z tokajskiej Dereszli oraz kupaż trzech szczepów z wcale gustowną etykietą i niepokojącymi mądrościami wypisanymi na etykiecie tylnej (zaczyna się od: „Once when I was an Indian in the summer…”). Czy są to dobre wina na niezobowiązujące, letnie okazje?

Tokaji Furmint 2015 – Dereszla (cena w Lidlu: 19,99 zł)

Dereszla to wcale spora i szacowna winnica. Do Lidla trafia nie pierwszy raz (my degustowaliśmy już pięcioputonowe Aszu), rozpalając niekiedy bardzo żywe i pozytywne emocje (których podsumowanie można znaleźć np. tutaj). Również w przypadku furminta nie jest to debiut, ale come back, zresztą przez niejedną osobę na pewno oczekiwany. Wino miało zasłynąć tym, że jest w różnych latach czy seriach dość nierówne, a przynajmniej diametralnie różnie oceniają je kolejni degustatorzy.

My nie będziemy ani ganić, ani się zachwycać. Wino ma bardzo jasną, bladą barwę – jest przy tym lekko zielonkawe czy nawet księżycowe. Aromat z jednej strony jest mało intensywny (by nie powiedzieć: bardzo delikatny, a może nawet momentami nijaki). Ale jak już wpuścić go w nozdrza, to okazuje się całkiem ostry i kwasowy. Dominują w nim cytrusy, a nawet skórka cytryny. Wyczuwalne nuty kwiatowe.

Wrażenia zapachowe pozostają spójne ze smakowymi. Wino jest lekkie, delikatne i cytrusowe (tutaj dominują skojarzenia z limonką). Dominuje kwasowość – może nawet poczyna sobie zbyt śmiało. Pod koniec wyłania się nieprzyjemny, alkoholowy ciężar.

Jest to z pewnością przyjemnie, lekkie wino. Nic wielkiego się tutaj nie dzieje, ale też ta etykieta nie zgłasza chyba takich ambicji. Jest zupełnie dobrze – śmiało można iść w butelkę czy dwie na wszelkich piknikach i im podobnych przedsięwzięciach. Z naszej strony zgodne 79/100.

Indian Nyar 2015
Bolyki
Kekfrankos – Merlot – Cabernet Franc

Na temat Janosa Bolyki można poczytać między innymi na Winicjatywie – jest on zresztą jednym z lepiej znanych winiarzy węgierskich (a na pewno egerskich) młodszego pokolenia. Znakiem rozpoznawczym są zjawiskowe etykiety, ale też kilka bardzo przyzwoitych, wybornych wręcz win. Miło więc, że można zapoznać się z jegomościem dzięki Lidlowi, do którego trafiła propozycja o wdzięcznej nazwie „babie lato”. Zapowiada się świetnie, ale też należy przyznać, że chociażby we wspomnianym tekście na Winicjatywie pisano, że ta stajnia nie zawsze wypuszcza dobre rzeczy.

Już barwa zapowiada, że wino nie bierze jeńców. Ciemne, wręcz mocarne. Czereśniowe, momentami popadające w suszoną śliwkę, a czasem z kolei w cegłę. Sprawia wrażenie bardzo soczystego.

Aromat również ciężki i niestety istotnie alkoholowy, ostry. W odpływie dobrej woli ciśnie się nawet na usta określenie topornego kompotu z procentami. Dominuje oczywiście owoc – chyba wiśnie. No nie jest to ten typ zapachu, który darzylibyśmy nadmierną estymą.

Smak niestety koresponduje z aromatem. Jest ciężki, alkoholowy i przyprawia wręcz o zgagę. Być może takie proste i ciężkie wino dobrze pasowałoby do zawiesistych sosów charakterystycznych rzekomo dla węgierskiej kuchni. Ale równie dobrze może się nadawać do dobicia wieczoru. Żeby oddać sprawiedliwość, jest też trochę przyjemnych tanin czy posmaku aronii.

Tragedii nie ma: to wino cały czas trzyma się w szeroko definiowanych granicach akceptowalności. Nie cieszy jednak wcale i ratuje je chyba tylko cena (19,99 zł na pewno można wydać na znacznie gorsze wina). Nam do kolejnej butelki niespieszno, ale dla zachowania obiektywizmu ocenilibyśmy tę pierwszą na zgodne 70/100.

Dodaj komentarz